38

Farben Lehre. Bez pokory

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Niepokorny, zadziorny, uparty, konsekwentny, niezależny – taki jest zespół Farben Lehre i taki jest jego lider, Wojciech Wojda. Historia Farben Lehre nie jest usłana różami – wiedzie od prób w garażu przy trzydziestostopniowym mrozie, wyrzucania z kolejnych sal prób oraz niechęci środowiska i mediów, poprzez zwycięstwo na festiwalu w Jarocinie, aż po spektakularny występ podczas Przystanku Woodstock dla kilkusettysięcznej, szalejącej pod sceną publiczności. Bez pokory to szczera opowieść o polskiej scenie muzycznej i jej kulisach, a także o ciemnych i jasnych stronach grania w zespole rockowym.

Citation preview

Page 1: Farben Lehre. Bez pokory
Page 2: Farben Lehre. Bez pokory
Page 3: Farben Lehre. Bez pokory

B EZPOKORY

Page 4: Farben Lehre. Bez pokory
Page 5: Farben Lehre. Bez pokory

farben lehre

KAMIL WICIK

B

oraz Leszek Gnoiński i Wojciech Wojda

Kraków 2015

EZPOKORY

Page 6: Farben Lehre. Bez pokory

Bez pokory

FarBen Lehre

Copyright © 2015 by Kamil Wicik, Wojciech Wojda, Leszek GnoińskiCopyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2015

Redakcja – Jarosław Urbaniuk, Agnieszka Luer-MikaKorekta – Aneta Wieczorek / Editor.net.pl

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna PelcOkładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografia na okładce – Emilia Sałajczyk

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani

w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani

odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I, Kraków 2015ISBN: 978-83-7924-242-9

NASZA KSIĘGARNIA www.labotiga.pl

www.wydawnictwosqn.pl

DYSKUTUJ O KSIĄŻCE /WydawnictwoSQN

/WydawnictwoSQN

/SQNPublishing/

/

/

N

Szukaj naszych książek również w formie

elektronicznej

k eej

Wspieramy środowisko! Książka została wydrukowana na papierze wyprodukowanym zgodnie z zasadami zrównoważonej gospodarki leśnej.

Page 7: Farben Lehre. Bez pokory

7

Wstęp

To były wakacje 2007 roku. W moim rodzinnym mieście odbywała się druga edycja nieistniejącego już dziś festiwalu Kierunek Olsztyn. Zapamiętałem ją z dwóch powodów. Pierwszego dnia dotarł tu biały szkwał – lało jak z cebra, wiatr pędził z przerażającą prędkością. Nawałnica trwała tylko kwadrans, ale to wystarczyło, by dokonała ogromnych spustoszeń. Można powiedzieć że z miejskiej plaży nad jeziorem Krzywym, gdzie miał się odbyć festiwal, „zmiot- ło” scenę. Miałem wrażenie, że tylko cud uratował ją przed odfrunięciem nad jezioro. Niestety zalane nagłośnienie nie nadawało się do użytku. Jednak im-prezy nie chciano odwołać i organizatorzy załatwili rezerwowy sprzęt, choć gorszej jakości, co wieczorem bardzo dokuczało i  zespołom, i publiczności. Drugim powodem miało być spotkanie z Wojtkiem Wojdą, którego pozna-łem rok wcześniej na festiwalu w Jarocinie. Byliśmy umówieni przed ich kon-certem, aby pogadać. Chciałem też nakłonić lidera Farbenów, aby przyjrzał się występowi moich bardzo zdolnych kolegów z grupy Enej. Dopiąłem swego – spodobali mu się i dzięki jego wstawiennictwu wydali w Lou & Rocked Boys upragnioną pierwszą płytę.

Wojtek jest niezwykle gadatliwym człowiekiem, więc barwnie opowiadał o początkach kapeli, studiach w Warszawie, imprezowaniu w słynnym aka-demiku przy Kickiego, oraz o wyjazdach do Jarocina. Właśnie wtedy zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Dopuszczony w końcu do głosu zapytałem, czy, skoro był świadkiem tylu interesujących wydarzeń, nie spisze tego i nie wyda w formie wspomnień. Wojtek – pamiętam jak dziś – uśmiechnął się, a w jego oczach jakby coś się zaświeciło. Po chwili stwierdził: „Pewnie, masz rację, ale… może ty się tego podejmiesz”.

Page 8: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

Zatkało mnie.Tuż po koncercie postanowiłem się upewnić, że Wojtek poważnie o tym

myśli. Gdy okazało się, że tak, poprosiłem o czas do namysłu. Po miesiącu zdecydowałem się – będę to robić! Od razu przyszedł mi do głowy tytuł: Bez pokory  – Wojciech Wojda i  Farben Lehre. Idealnie pasował do Wojtka, jego tekstów, postawy życiowej i muzyki zespołu. Teraz wiem, że ten brak pokory kształtował się u niego przez lata wyrzeczeń i walki. Dziś to dojrzały facet, ale nie pozbawiony młodzieńczej energii. Po prostu wie, czego chce i nie da sobie w kaszę dmuchać. Ta książka to opowieść o wzlotach i upadkach zarówno jego, jak i Farben Lehre. O ciężkiej pracy, o spełnianiu marzeń, umiejętności dążenia do celu czy wreszcie – o byciu zawsze wiernemu sobie i swoim ideałom.

Żmudna praca nad tą książką trwała blisko siedem lat. Dzisiaj oddajemy ją w Wasze ręce wspólnie, bo ta publikacja nigdy by nie powstała, gdyby nie osobiste zaangażowanie Wojtka, któremu bardzo dziękuję za zaufanie. Dzię-kuję także za przegadane godziny, konstruktywne kłótnie, cenne podpowiedzi, barwne opowieści i gościnność w Płocku. Bardzo chciałbym podziękować rów-nież Leszkowi Gnoińskiemu, redaktorowi tej książki, za to, że zgodził się na tę niełatwą i czasochłonną współpracę. Dziękuję za wszystkie rady, cierpliwość, wyrozumiałość i wspaniałą naukę, dzięki której stałem się innym człowiekiem.

Podziękowania za dobrą energię, cierpliwość i godziny wspomnień należą się też muzykom Farben Lehre: Adamowi „Mikołajowi” Mikołajewskiemu, Konradowi Wojdzie i Filipowi Grodzickiemu. Dziękuję również pozostałym rozmówcom, którzy poświecili swój cenny czas, aby opowiedzieć o kontak-tach z Wojtkiem i  Farbenami, a  tych wywiadów przeprowadziłem – lekko licząc – ponad 200. Każdemu z osobna kłaniam się w pas.

Bardzo żałuję, że nie wszyscy, z którymi chciałem porozmawiać, zgodzili się na swój udział w publikacji. Brakuje przede wszystkim wypowiedzi daw-nych członków zespołu: gitarzysty Roberta Chabowskiego i  basisty Piotra Kokoszczyńskiego. Mimo wcześniejszych deklaracji, obaj unikali kontaktu, więc uznałem, że nie mają ochoty na rozmowy o zespole. Być może podobne wątpliwości kierowały Piotrem Bartusiem i kilkoma innymi osobami, które odmówiły mi wywiadów. Szkoda.

Kamil Wicik

Page 9: Farben Lehre. Bez pokory

ROZDZIAŁ 1.

G A R A Ż Ó W K A

Ci na samej górze budują by burzyć

W dole posłuszeństwo, brak jedności

Młodzi protestują w piwnicach, garażach

Ale tego krzyku nikt nie zauważa

(Farben Lehre – Ulice milczą)

Page 10: Farben Lehre. Bez pokory

10

1.1.

BEZ ŚWIATŁA

Gdy w 1977 roku w Wielkiej Brytanii grupa The Sex Pistols wydała Never Mind The Bollocks, a Johnny Rotten wykrzykiwał: „Boże, chroń królową i jej faszystowski reżim”, w naszym kraju przeważnie słuchało się muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Rządziła radiowa Jedynka ze swoimi gwiazdami: Alicją Majewską, Homo Homini, Krzysztofem Krawczykiem czy Ireną Jarocką. U państwa Wojdów z Płocka, rodziców przyszłego lidera Farben Lehre, słu-chało się jednak muzyki dużo ambitniejszej.

Pani Anna, mama Wojtka, która na co dzień uczyła języka polskiego w szkole średniej, uwielbiała Ewę Demarczyk, Marka Grechutę, Edith Piaf i Charles’a Aznavoura. Pod koniec lat 70. w rodzinnym domu można było także usłyszeć płyty popularnych w tamtym czasie takich gwiazd, jak Boney M, Joe Dassin czy Drupi. „Mnie też te melodie wpadały w ucho”, przyznał po latach Wojtek. Jego ulubionymi wykonawcami byli: Suzi Quatro, Afric Simone, Boney M, Eruption i Smokie. Pana Wiesława, tatę Wojtka, muzyka nie interesowała. Owszem, czasem sięgał po nagrania zespołów folklorystycz-nych, ale bardziej ze względów sentymentalnych – przypominały mu czasy dzieciństwa: „Mój ojciec grał na harmonii, tak samo jak dziadek – przyznaje pan Wiesław. – Ja też się uczyłem, ale w wieku kilku lat miałem wypadek, podczas którego trwale uszkodziłem palec wskazujący, co uniemożliwiło mi dalszą naukę”.

W  dzieciństwie główną pasją Wojtka, a  wręcz całym jego światem, była piłka nożna. Kochał grać, więc kopał piłkę i  na podwórku, i  w  szko-le. Oczywiście nie wyróżniał się na tle większości dzieciaków w  tym cza-sie, bo lata 70. były przecież złotym okresem polskiego futbolu. Jednym

Page 11: Farben Lehre. Bez pokory

GARAŻÓWKA

11

z  pierwszych zapamiętanych przez Wojtka doświadczeń były mistrzostwa świata w  1974  roku. Przesiedział je przed telewizorem, ekscytując się każ-dym meczem. Znał składy wszystkich drużyn występujących podczas turnieju rozgrywanego w Republice Federalnej Niemiec, a nawet reprezentacji Zairu i Haiti, słabeuszy tamtych mistrzostw.

„Synek założył nawet specjalny zeszyt, gdzie notował składy wszystkich drużyn, choć oczywiście najbardziej kibicował naszym”, wspomina pani Anna. A  polska reprezentacja radziła sobie wyjątkowo dobrze, wygrywając mecz za meczem. Polegli dopiero w starciu z gospodarzami mistrzostw. Do dziś ten „pojedynek w wodzie” wzbudza ogromne emocje. Wówczas płakała cała Polska, a wraz z nią siedmioletni Wojtuś. Mimo to, zapatrzony w grę Deyny, Szarmacha, Gadochy, Laty i  pozostałych, chciał zostać piłkarzem. I jak w przypadku tysięcy chłopców – na marzeniach się skończyło, bo z cza-sem piłka nożna zaczęła być odsuwana przez inną pasję – muzykę, a wyryw-kowe dziecięce i niewinne słuchanie Suzi Quatro czy Smokie zmieniało się w coraz bardziej dojrzałą fascynację.

Wojtek dokładnie pamięta moment, gdy muzyka stała się dla niego ważna, a był to wyjątkowy dzień – 8 grudnia 1980 roku. Właśnie wtedy w popołu-dniowym programie Radiokurier na antenie radiowej Jedynki po raz pierwszy usłyszał piosenki The Beatles: She Loves You i A Hard Day’s Night. Tego dnia John Lennon został zabity przez Marka Chapmana, obłąkanego fana. Polskie media powiadomiły o tym zdarzeniu, przy okazji emitując najbardziej znane piosenki Lennona i Beatlesów. Mimo to Wojtek nie został fanem The Beat-les, ale AC/DC, których usłyszał kilka miesięcy później. Z twórczością braci Young zapoznał go Jarek Lipczyński, a sam Wojtek tak opowiada o tym zda-rzeniu: „Spotykaliśmy się w jego domu i słuchaliśmy muzyki. I gdy któregoś razu puścił jakąś piosenkę AC/DC z płyty Back in Black, oniemiałem!”.

Wkrótce Wojtek sięgnął po nagrania kolejnych kapel z kręgu hard rocka i heavy metalu: Kiss, Queen, Black Sabbath, UFO, Iron Maiden, Judas Priest i Led Zeppelin. Regularnie przychodził do Jarka z magnetofonem szpulowym Grundig ZK 120, by przegrywać kolejne utwory. Lipczyński, pasjonat Trójki, a szczególnie programów Piotra Kaczkowskiego, właśnie stamtąd czerpał wie-dzę o swoich ulubionych wykonawcach. „Wówczas w audycjach radiowych puszczano całe płyty Deep Purple, Led Zeppelin, AC/DC i wielu innych”,

Page 12: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

12

mówi Jarek, w tamtych czasach szczęśliwy posiadacz „kaseciaka”, zdobytego w  niezwykłych okolicznościach. Podobnie jak większość ówczesnych nasto-latków, wysłał do popularnej niemieckiej firmy Grundig prośbę o prospekty i materiały promocyjne, a oni w nagrodę za zainteresowanie… przysłali mu nowiutki magnetofon kasetowy!

W  tych latach płyty z  zachodnią muzyką praktycznie nie pojawiały się w oficjalnej sprzedaży. Najczęściej przywozili je krewni mieszkający za granicą lub marynarze podróżujący po całym świecie. Można je było nabyć w nielicz-nych prywatnych sklepach muzycznych albo na bazarach, takich jak warszaw-ski Wolumen czy Skra. Jednak ich ceny stanowiły poważną przeszkodę. Prze-ciętny Polak zarabiał wówczas równowartość około 20 dolarów, a taka płyta stanowiła wydatek rzędu sześciu–ośmiu dolarów. Niewielu rodziców stać było na kupienie swojemu dziecku płyty za blisko połowę miesięcznej pensji.

Tymczasem w roku 1980 rock „wybuchł” w Polsce z ogromną siłą. Do głosu doszło pokolenie urodzone w  latach 50. Niespełna 30-letni muzycy, którzy jeszcze kilka lat wcześniej grali w zespołach towarzyszących polskim gwiazdom piosenki, chałturzyli w knajpach w USA lub grali na statkach, za-czynali tworzyć swoją muzykę. Po instrumenty sięgnęło także młodsze poko-lenie. Czasy świetności ładnie uczesanych i schludnie ubranych Czerwonych Gitar, Trubadurów czy Jerzego Połomskiego odchodziły w przeszłość. Mło-dzi ludzie potrzebowali autentyczności i  chcieli widzieć na scenie artystów ulepionych z  tej samej gliny. Innych młodych ludzi mających podobne jak oni problemy i  potrzeby. Oczekiwano prawdziwego przekazu, a nie komu-nistycznej nowomowy, serwowanej przez socjalistyczne media. To wszystko gwarantował rock, który już na początku lat 80. stał się głównym sposobem wyrażania nieskrępowanego buntu. Wojtek, jak i całe jego pokolenie, mieli dużo szczęścia, bo jak pokazała historia, był to czas wyjątkowy dla polskiej muzyki. Zespoły powstawały jak grzyby po deszczu, organizowano coraz wię-cej koncertów.

Młody Wojda też połknął rockowego bakcyla. Pierwszym zespołem, na którego koncert trafił, był Maanam. Działo się to w maju 1981  roku, kie-dy Kora podzieliła całą Polskę. Korę można było kochać lub nienawidzić – półśrodki nie wchodziły w grę. Jej prowokacyjne zachowanie na scenie, ob-cięte na jeżyka włosy i poetyckie teksty stały się na długie miesiące jednym

Page 13: Farben Lehre. Bez pokory

GARAŻÓWKA

13

z głównych tematów Polaków stojących w coraz dłuższych kolejkach. Wojt-kowi spodobał się występ Maanamu, ale znacznie bardziej urzekła go sama atmosfera koncertu, jego wspólnotowość i magia. „Czułem się, jakbym był w innym świecie – kolorowe światła, lekki zaduch, no i Kora, krótko obcięta, charyzmatyczna, prowokująca”, wspomina.

Serce Wojtka wciąż biło dla heavy metalu. Dlatego gdy się dowiedział o  istnieniu TSA, postanowił zobaczyć ich na żywo. A  były to czasy, kiedy poczta pantoflowa mogła zastąpić najlepszą akcję promocyjną. TSA zdecydo-wanie wygrali drugą edycję jarocińskiego Ogólnopolskiego Przeglądu Muzyki Młodej Generacji, kładąc na łopatki wszystkich konkurentów i zyskując re-nomę największych wymiataczy w kraju. Co ciekawe, był to wówczas zespół instrumentalny. Gdy do grupy dołączył wokalista Marek Piekarczyk, stali się największą sceniczną atrakcją w Polsce. Wypadało przyjść na ich koncert i zo-baczyć rozebranych do pasa muzyków, szalejących w opętańczym tańcu. Jako że do kapeli przylgnęła też łatka „polskiego AC/DC”, wiadomo było, że gdy TSA pojawi się w okolicy Płocka, to Wojtek na pewno nie przepuści takiej okazji.

A ta przytrafiła się już w październiku 1981 roku, kiedy TSA wystąpili w warszawskiej Sali Kongresowej, podczas Rock Jamboree. Wojda przyjechał do stolicy i na scenie zobaczył Ogród Wyobraźni oraz cel swojej podróży – TSA.

Ich koncert wgniótł go w jeden z trzech tysięcy wyściełanych czerwonym materiałem, eleganckich foteli tej reprezentacyjnej sali, w  której od ćwier-ćwiecza odbywały się też Zjazdy Partii i  inne komunistyczne uroczystości, choć trzeba dodać że Kongresowa była również miejscem słynnych koncertów. W końcu to tam w 1967 roku wystąpili The Rolling Stones.

Na koncercie TSA Wojtek siedział jak zahipnotyzowany. „To był dźwię-kowy kopniak prosto w szczękę, kopara mi opadła”, wspomina. Najbardziej zachwycały umiejętności i  sceniczny wizerunek gitarzystów. Uśmiechnięty Stefan Machel, biegający po scenie w krótkich jeansowych spodenkach, przy-pominał Wojtkowi Angusa Younga z  AC/DC. Żywiołowi muzycy byli jak przybysze z innego świata, a ich ostre brzmienie w niczym nie przypominało tego, co pokazywała telewizja podczas festiwali w Sopocie czy Opolu. Gdy wracał do Płocka, w głowie wciąż huczały mu utwory TSA.

Page 14: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

14

Miesiąc później opolanie przyjechali do płockiego klubu Filip, więc Woj-tek wybrał się na oba koncerty, które wówczas zagrali. Po występach udało mu się porozmawiać z Markiem Piekarczykiem. Do tej pory wydawało mu się, że gwiazdy muzyki są niedostępne, a zmiana tego przekonania przypieczętowała jego sympatię dla TSA. „Mimo że byłem 15-letnim dzieciakiem, Piekarczyk rozmawiał ze mną jak równy z równym”, stwierdził po latach Wojtek.

Do grudnia 1981  roku zaliczył niemal wszystkie koncerty w  Płocku, a przyjeżdżało tam coraz więcej zespołów – Bank, Anex czy Exodus. Jednak najbardziej zapadł mu w pamięci wieczór z kapelą Mech. Nic dziwnego, dzia-ło się to 12 grudnia. „Wstałem następnego dnia rano i w radiu usłyszałem przemówienie generała Jaruzelskiego, które obwieszczało wprowadzenie sta-nu wojennego. Przeżyłem szok”.

Zamknięto granice państwa, wprowadzono zakaz podróżowania, a na uli-cach pojawiły się czołgi, patrole milicji i wojsko. Między 22.00 a 6.00 obo-wiązywała godzina milicyjna – poza domem mogli przebywać tylko posiada-cze odpowiednich przepustek. Zaostrzono cenzurę, kontrolowano korespon-dencję, wyłączono telefony i mimo że połączenia wznowiono kilka tygodni później, to jeszcze długo po podniesieniu słuchawki słyszało się beznamiętny komunikat, że rozmowa jest kontrolowana. W stanie wojennym internowa-no wielu działaczy opozycji związanej z  Solidarnością, telewizja emitowała tylko wybrane programy, a pojawiających się na wizji dziennikarzy ubrano w wojskowe mundury. Ramówkę wypełniały filmy wojenne, produkowane w KDL (Krajach Demokracji Ludowej), a radio grało przede wszystkim mu-zykę poważną oraz instrumentalną. Rock, jazz czy inna „zachodnia” muzyka w pierwszych tygodniach stanu wojennego zniknęły z eteru. Zamknięto rów-nież szkoły, do których uczniowie mieli wrócić dopiero po Nowym Roku.

Wojciech Jaruzelski i jego wojskowa klika wstrzymali życie kulturalne na kilka miesięcy. Mimo to już w lutym 1982 roku, w hali warszawskiego mi-licyjnego (!) klubu sportowego Gwardia odbył się pierwszy koncert rockowy, a  w  kwietniu ruszyła odnowiona radiowa Trójka, po prawdziwym progra-mowym liftingu. Audycje kierowano głównie do młodych, powstała Lista Przebojów Marka Niedźwieckiego, a na antenę wracały programy z muzyką rockową. Socjalistyczna Polska powoli budziła się z marazmu stanu wojenne-go, a rock zaczął odzyskiwać pozycję sprzed 13 grudnia. Czasami władze same

Page 15: Farben Lehre. Bez pokory

GARAŻÓWKA

15

próbowały organizować koncerty, by odsunąć młodzież od zapowiadanych przez opozycję polityczną demonstracji, jednak zdecydowanie nieskutecznie. Młodzi ludzi równie chętnie chodzili na koncerty, co uczestniczyli w manife-stacjach, przeważnie kończących się walką z ZOMO (Zmotoryzowane Od-wody Milicji Obywatelskiej). Z dzisiejszej perspektywy trudno jest określić, co zostało zorganizowane przez władze, a co nie. W końcu wszelkie imprezy masowe (koncerty rockowe, a te odbywające się w klubach studenckich rów-nież się do takich zaliczały) musiały być organizowane przez państwowe agen-cje koncertowe lub same kluby, podlegające władzom państwowych uczelni. Nie istniały firmy prywatne, mające prawo do organizacji takich imprez, ani kluby czy puby, jakie znamy dziś. Zgodę na każdy koncert musieli podpi-sywać przedstawiciele różnych szczebli władz, zarówno państwowych, jak i miejskich. W Płocku imprezy rockowe zaczęto organizować wiosną, jednak Wojtek nie uczestniczył w żadnej z nich, a na swój pierwszy koncert w stanie wojennym trafił zupełnie przypadkowo.

Na początku lipca 1982 roku przyjechał do Warszawy powitać polskich piłkarzy powracających z Mistrzostw Świata w Hiszpanii jako trzecia drużyna świata. Zatrzymał się u kuzyna na Pradze, który wyciągnął go po południu na koncert Oddziału Zamkniętego, Deutera, Slimu i hardrockowego Korpusu. Impreza odbyła się na Stadionie Skry. Wojtek nie dał się długo namawiać, przede wszystkim chciał posłuchać stołecznego Korpusu, jednak to za sprawą zespołu Deuter po raz pierwszy zetknął się na żywo z muzyką punkrockową, która wówczas nie zrobiła na nim wrażenia. „Niespecjalnie mnie to ruszyło”, mówi po latach.

Po paru tygodniach znów pojawił się w stolicy, tym razem na koncercie bardzo popularnego w Polsce walijskiego tria Budgie, które przyjechało dać aż 16 występów i było pierwszym zachodnioeuropejskim zespołem rockowym odwiedzającym nasz kraj po wprowadzeniu stanu wojennego. Właśnie na tym koncercie Wojtek poznał Adama Kępińskiego. Nowa znajomość okazała się bardzo ważna, bo obaj umówili się na wspólny wyjazd na zaczynający się kilka dni później festiwal w Jarocinie.

Adam był starszy o ponad rok, co stanowiło dla Wojtka świetną kartę prze-targową w rozmowach z rodzicami. Udało mu się ich przekonać, że ze star-szym kolegą, a w dodatku posiadaczem własnego namiotu, będzie bezpieczny.

Page 16: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

„Gdyby nie Adam, to pewnie rodzice nie pozwoliliby mi jechać”, mówi. Wów-czas o festiwalu w Jarocinie nie było słychać zbyt wiele, więc rodzice nie ko-jarzyli tej imprezy. Wiedzieli tylko, że syn jedzie słuchać głośnej muzyki i to w zupełności im wystarczało. A Wojtek marzył, aby pojechać do Jarocina, bo przecież rok wcześniej właśnie tam pojawił się jego ulubiony zespół – TSA.

Już w  roku 1970  zorganizowano w  jarocińskim klubie Olimp Wielko-polskie Rytmy Młodych (WRM). Zresztą do dziś mieszkańcy Jarocina nie mówią na festiwal inaczej, jak właśnie „Rytmy”. W połowie lat 70. imprezę przeniesiono do nowo otwartego Jarocińskiego Ośrodka Kultury (JOK). Od początku w ramach WRM odbywał się konkurs młodych kapel, które wal-czyły o Złotego Kameleona. Pojawiali się wykonawcy z całej Polski i dzienni-karze muzyczni z najbardziej liczących się mediów. Występowały też gwiaz-dy polskiej muzyki, jak Test, Grupa Stress, Wojciech Skowroński czy zespół Anawa, w tym czasie występujący z Andrzejem Zauchą. Mało kto pamięta, że impreza początkowo nie miała charakteru czysto rockowego. Uczestniczyli w niej piosenkarze, chóry, a w połowie lat 70. zaczęto organizować Przegląd Prezenterów Dyskotek. Przełomem okazał się rok 1980, kiedy do Jarocina przyjechali Walter Chełstowski i Jacek Sylwin. Ich celem było kontynuowa-nie koncertów pod nazwą Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji i nadanie festiwalowi dużo większego zasięgu niż do tej pory. I to im się udało. Już pierwsza edycja Przeglądu, a jedenasta Rytmów, odniosła sukces. Do Jaro-cina przybyło około czterech tysięcy fanów rocka z całej Polski, a w kolejnych latach przyjeżdżało ich coraz więcej.

Page 17: Farben Lehre. Bez pokory

17

1.2.

KONTRASTY

Wojtek po raz pierwszy zameldował się w  Jarocinie w  sierpniu 1982  roku. Kilka dni wcześniej – 22 lipca (w latach PRL-u ten dzień był świętem naro-dowym) – generał Jaruzelski zniósł godzinę milicyjną i wypuścił na wolność część internowanych opozycjonistów. „Milicji i tajniaków pewnie wielu przy-jechało, ale ja ich jednak nie widziałem, nie demonstrowali swojej obecno-ści”, mówi Wojtek, który wraz z Adamem zamieszkał na polu namiotowym znajdującym się na terenie klubu Jarota. Już rok później, ze względu na coraz większe zainteresowanie festiwalem, właśnie tam przeniesiono główne kon-certy. Na razie najważniejszą sceną był amfiteatr, oddalony o kilometr od pola namiotowego.

16-letni Wojda jechał do Jarocina przede wszystkim po to, by zobaczyć i posłuchać TSA. Nie zawiódł się i mógł podziwiać swoich idoli – Machel i Nowak, biegając i skacząc, rządzili sceną. Wojtek zapamiętał również wspa-niałe brzmienie – mocne, głośne, selektywne. Jego zdaniem już wtedy TSA grali na światowym poziomie. „Cała reszta zespołów, no może z jednym, to-ruńskim, wyjątkiem, wypadła jak prowincjusze”, dodaje. Wojtek był również ciekaw występów Republiki i ART Rock.

Dla Republiki koncert w  Jarocinie okazał się jednym z wielu w  trasie. Zespół był na dorobku, choć miał już na koncie numer jeden na liście Trójki, czyli nieśmiertelny Kombinat. Mimo to Republika stanowiła zespół niemal kompletny, z dokładnie przemyślaną koncepcją, dominującą czernią i bielą, ascetyczną choreografią oraz oszczędną muzyką, mającą swoje źródło w no-wej fali i post punku. Wojtek do dziś nie kryje pozytywnych emocji: „To był powiew świeżości. Oni pokazali, że koncert rockowy może polegać na czymś

Page 18: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

18

więcej niż tylko na odegraniu muzyki, że może stać się spektaklem”. Nato-miast występ olsztyńskiej grupy ART Rock zapisał się w jego pamięci jako

„szczyt obciachu”. „Pojawili się na scenie w strojach przypominających kom-binezony astronautów. Wyglądali dramatycznie, grali archaicznie”. Zresztą zespół już wkrótce okrył kurz zapomnienia. Jak najbardziej zasłużenie.

Ale było coś jeszcze. Właśnie w  roku 1982, mocniej niż kiedykolwiek wcześniej, w Jarocinie zaznaczyły swoją obecność zespoły prezentujące punk rocka i nową falę. Wojtkowi szczególnie przypadła do gustu warszawska for-macja SS-20, później znana jako Dezerter. Wokaliści wyśpiewywali treści daleko odbiegające od przyjętych wówczas norm. Jak choćby w Burdelu, jed-nym z ich sztandarowych utworów: „Jestem głupi, mam pierdolca! / W uchu kolczyk, w dupie stolca! / ciągle płyną na mnie skargi! / Ciągle z ludźmi mam zatargi!”. Wojtek przeżył szok: „Nie wyobrażałem sobie, aby w Polsce stanu wojennego można było takie słowa publicznie wykrzyczeć. A jak wyglądali! Podarte koszule, spodnie moro, włosy postawione na sztorc”. A był to rok, kiedy na deskach jarocińskiego amfiteatru zaprezentowały się jeszcze zespoły Rejestracja, WC, Śmierć Kliniczna, Bikini i Kontrola W. Ich występy przeszły do historii nie tylko festiwalu, ale całej polskiej muzyki rockowej. Właśnie wtedy punk rock stawał się muzyką pokoleniową. Mocne teksty połączone z ostrym, hałaśliwym brzmieniem opisywały niezwykle trafnie tamtą rzeczy-wistość i problemy młodych. Ten przekaz ujął Wojtka szczerością i zaczął go intrygować. Ziarno zostało zasiane…

Kolejnymi etapami stopniowo dokonującej się przemiany hardrockowca w punkrockowca były dwa wydarzenia: koncert UK Subs na warszawskim Torwarze oraz poznanie Witka Rogowieckiego i Pawła Nowaka. Ale po ko-lei. UK Subs przybyli do Polski w lutym 1983 roku i wspólnie z Republiką objechali kilkanaście polskich miast, występując w największych halach. Woj-tek wybrał się na Torwar wraz z  kumplami z  podwórka. Publiczność była podzielona między fanów Republiki i  UK Subs. Gdy kończyła Republika, pod scenę podchodziła „umundurowana” w  czarne skóry załoga punkowa. Występ Brytyjczyków robił ogromne wrażenie, choćby ze względu na wy-jątkowy ruch sceniczny. Gitarzysta Nicky Garratt biegał jak opętany, skakał z głośników ustawionych kilka metrów nad sceną. „Jego szpagaty i skoki wy-wołały u mnie szok estetyczny”, mówi Wojda. I choć pojechał do Warszawy

Page 19: Farben Lehre. Bez pokory

GARAŻÓWKA

19

przede wszystkim, by zobaczyć Republikę, opuścił stolicę jako zwolennik punk rocka. W  jego muzycznym świecie powoli zaczynało brakować miej-sca dla AC/DC i TSA. Poznanie Witka Rogowieckiego w autobusie relacji Warszawa – Płock ostatecznie zmieniło gust Wojtka. Kilka lat starszy Witek studiował w Warszawie, a jego brat Romek prowadził w radiowej Trójce (wraz z Markiem Wiernikiem) kultową audycję Cały ten rock. „Mój brat ściągał też różne gazety muzyczne, jak chociażby »New Musical Express« czy »Melody Maker«. Dzięki temu mogliśmy dowiedzieć się więcej o naszych ulubionych wykonawcach”, mówi Witek. Wojtek odwiedził go w domu, a gdy posłuchał muzyki z pokaźnego zbioru płyt – doznał olśnienia. Od tego momentu jego ulubieńcami nie były już hardrockowe gwiazdy, a The Clash, The Jam, Maga-zine, Echo & the Bunnymen czy Joy Division. „To była moja muzyka! Jej siła tkwiła w prostocie, w innej energii. Te nieskomplikowane melodie docierały prosto do mojego umysłu i serca”, przyznaje.

Gdy tylko Witek odwiedzał rodzinne miasto, Wojtek pojawiał się u niego z czystymi kasetami (nieco wcześniej rodzice kupili mu grundiga) i przegry-wał płyty, przywożone przez starszego kolegę. Podczas jednej z wizyt u Ro-gowieckiego poznał Pawła Nowaka, który – jak się okazało – śpiewał i grał na gitarze w płockim punkowym zespole Trucizna. Wojtek nigdy wcześniej nie słyszał tej kapeli, choć w niewielkim lokalnym środowisku punkowym była ona otoczona swoistym kultem. Wszystko dzięki jedynemu koncertowi, który odbył się w maju 1982 roku, w klubie Metalowiec, podczas przeglądu młodych zespołów, połączonym z  jubileuszem „Tygodnika Płockiego”, waż-nej miejscowej gazety.

Członkowie zespołu napisali własne teksty, między innymi do piosenek The Stranglers i The Sex Pistols. Już sam wygląd muzyków i tytuły kawałków (Dziwkarstwo oraz Pierdolę jubileusz) wzbudzały przerażenie organizatorów, ale miarka się przebrała, gdy Nowak zaśpiewał: „Ja przez pana nabawię się klaustrofobii, generale Jaruzelski”. Wtedy organizator wyłączył prąd i występ Trucizny przeszedł do lokalnej legendy. Zespół przestał istnieć, gdy kilka mie-sięcy później basista Zachar Bugaj dostał powołanie do wojska, a Nowak zdał maturę i wyjechał do Warszawy, by studiować prawo. Paweł coraz rzadziej słuchał punk rocka, a zafascynowała go mroczna twórczość Joy Division. To właśnie od niego wiosną 1983 roku Wojtek pożyczył ich Closer oraz Never

Page 20: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

20

Mind the Bollocks Sex Pistols. Wysłuchanie obu płyt było kluczowym dozna-niem, które określiło muzyczną przyszłość młodego Wojdy.

W sierpniu Wojtek znów pojawił się w Jarocinie. To nie był już ten sam festiwal. W 1983 roku zrezygnowano z szyldu Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji i wprowadzono nowy – Festiwal Muzyków Rockowych. Za kształt artystyczny festiwalu odpowiadał już tylko Walter Chełstowski, a co-raz większe zainteresowanie spowodowało, że główne koncerty przeniesiono z amfiteatru na boczne boisko klubu Jarota. Rockowy boom i masa zespołów chętnych do zaprezentowania się w Jarocinie sprawiły, że festiwal miał trwać rekordowe siedem dni, co jeszcze przed rozpoczęciem imprezy wzbudziło spo-ro kontrowersji.

Oliwy do ognia dolał sam Walter Chełstowski, który postanowił… prze-dzielić publiczność, stawiając między sceną a  konsoletą długą drewnianą belkę. Organizator tłumaczy, że chciał zniwelować ewentualne konflikty pomiędzy punkowcami a resztą publiczności, głównie fanami heavy metalu.

„Gdy punki tańczyły pogo, taniec, którzy wygląda dość agresywnie, a nawet niebezpiecznie, wszyscy pozostali musieli się cofnąć w bezpieczne dla siebie miejsce. Chciałem, aby oni też mogli się bawić bez zagrożenia – wspomina Chełstowski, jednocześnie przyznając się do błędu. – To był jeden z moich najgłupszych pomysłów. Zupełnie się nie sprawdził”. Choć akurat ta właśnie belka pomogła Wojtkowi w symbolicznym określeniu swojego stosunku do muzyki. Nie odczuwał dylematu – stanął po stronie dla punkowców! Najbar-dziej podobały mu się występy Sedesu, Rejestracji, Dezertera, Śmierci Kli-nicznej i Kontroli W. oraz niepowtarzalny klimat festiwalu.

Wtedy po raz pierwszy przyszła mu do głowy myśl, że chciałby stanąć na deskach jarocińskiej sceny, co wcale nie było nierealne. Szczególnie że trzy miesiące wcześniej założył z kumplami z ogólniaka swój pierwszy zespół. Woj-tek stanął przed mikrofonem, za gitarę chwycił Piotrek Goczyński, Zbyszek Bartuś grał na klawiszach, a przy perkusji zasiadł Jarek Wojnarowski, zaś ba-siści co chwila się zmieniali. Grupa pod nazwą Dada AK, czyli Dada Awan-garda Kryzysu, istniała rok i nie zagrała żadnego koncertu. Chłopcy spoty-kali się na próbach i ćwiczyli covery, biorąc na warsztat piosenki Republiki, Klausa Mitffocha, Kryzysu, Oddziału Zamkniętego czy The Jam. Zespół był bardziej zainteresowany zabiciem codziennej nudy niż czymś poważniejszym.

Page 21: Farben Lehre. Bez pokory

GARAŻÓWKA

„Byliśmy nowicjuszami, uczyliśmy się grać na pożyczonych instrumentach. Dla nas to była duża frajda”, stwierdził po latach Wojtek.

W 1984 roku ponownie pojechał do Jarocina, tym razem z kolegą z po-dwórka Tomkiem Skupińskim. Najbardziej zapadł mu w pamięć występ De-zertera i ostra przepychanka słowna między muzykami zespołu a organizato-rami. Do dziś, choć minęło przecież sporo czasu, tamto zdarzenie wzbudza emocje po obu stronach ówczesnego konfliktu. Przez lata zapisu koncertu można było posłuchać jedynie z kasety zatytułowanej Jeszcze żywy człowiek (obecnie jest już dostępny na płycie), a  sam występ uważany jest za jeden z najlepszych w historii nie tylko Dezertera, ale i samego festiwalu. „Czuliśmy jedność pomiędzy sobą na placu, jak i pomiędzy nami a zespołem – opowia-da Wojtek.  – Organizatorzy, których utożsamialiśmy z  władzą, poczuli się bezradni. Gdy myślę o tamtych czasach, to nie Solidarność mam w pamięci, tylko właśnie ten występ Dezertera. Wtedy naprawdę poczułem się wolnym człowiekiem, poczułem tę niepowtarzalną energię i moc, która wytworzyła się na stadionie”.

Wojtek oczywiście śledził również występy konkursowe, które stały się kwintesencją festiwalu. To właśnie tam można było usłyszeć nowe zespoły, a rok 1984 to wspaniałe koncerty puławskiej Siekiery, łódzkiej Moskwy, kra-kowskiego Made In Poland, bydgoskiego Variete czy warszawskiej Madame. Na Wojtku, jak i na wielu innych uczestnikach, największe wrażenie zrobiła Siekiera. „Myślę, że już swoim wyglądem wystraszyli w Jarocinie wielu ludzi. Sam się ich bałem”, przyznaje. Kapela do dziś uważana jest za jedno z naj-większych odkryć w historii imprezy.

W latach 80. na czas trwania festiwalu ogłaszano prohibicję – alkoholu nie można było kupić nie tylko w sklepach Jarocina, ale także całego powia-tu. Dlatego uczestnicy najczęściej przywozili trunki ze sobą, a gdy zaczynało ich brakować, wsiadali w pociąg i jechali do najbliższego miasta nieobjętego zakazem sprzedaży, jak choćby do Ostrowa Wielkopolskiego. Tak też zrobili Wojtek z Tomkiem – rano wyruszyli, by po wypiciu kilku butelek lokalne-go piwa wrócić późnym popołudniem do Jarocina. „Koncerty pamiętam jak przez mgłę, ale żalu nie było, bo tego dnia przeważały zespoły metalowe”, wspomina Wojtek. Jak widać jego transformacja w kierunku punk rocka do-biegła końca.

Page 22: Farben Lehre. Bez pokory

22

1.3.

MŁODZI KOŃCA WIEKU

Dada AK należała do przeszłości, ale jesienią 1984 roku powstał kolejny ze-spół  – Armia Lalek, w  którym oprócz Wojtka znaleźli się ponownie Woj-narowski, Goczyński (tym razem w  roli basisty) oraz Bartuś. Podstawową zmianą było pojawienie się w  składzie muzyka nieistniejącej już Trucizny, Zachariasza Bugaja, którego Wojtek poznał za pośrednictwem Pawła Nowa-ka. W Armii Lalek Zachar nie tylko grał na gitarze, ale stał się również nie-kwestionowanym liderem kapeli. Po dwóch próbach Goczyńskiego zastąpił kuzyn Bugaja, Mariusz Piasecki, a wkrótce na miejsce Jarka Wojnarowskiego przyszedł 16-letni wówczas perkusista, Marek Knap.

Pomysły na nowe utwory przynosił Zachar, a  teksty początkowo pisał Bartuś, lecz szybko zdecydowano, że lepsze będą wiersze Stanisława Grocho-wiaka (w jednym przypadku wykorzystano fragment Medalionów Zofii Nał-kowskiej). Wkrótce powstało siedem autorskich kompozycji, między innymi Płonąca żyrafa, Familia czy Poza wszystkim, które grupa amatorsko zarejestro-wała w sali prób płockiego MDK-u. Pobrzmiewały w nich echa zimnej fali, nawiązującej do Joy Division, The Cure i Echo & The Bunnymen oraz elek-troniki à la New Order czy Suicide.

2  lutego 1985  roku grupa po raz pierwszy wystąpiła na scenie podczas konkursu w pobliskim Sierpcu, ale bez Bartusia, który wyjechał na zgrupo-wanie sportowe. „To była moja druga pasja, codziennie od szóstej rano tre-nowałem biegi – mówi Zbyszek. – W ferie pojechaliśmy na obóz do Gąbina, nasz trener dużo wymagał, nie było możliwości, aby zgrupowanie opuścić wcześniej”. Na koncert nie mógł pojechać również Knap, zastąpiony przez Wojnarowskiego.

Page 23: Farben Lehre. Bez pokory

GARAŻÓWKA

23

Wojtek dziś nie pamięta, czy w  konkursie przyznawano jakieś nagrody, jeśli tak, to raczej symboliczne. Z pewnością gwiazdą imprezy była płocka grupa Rybie Łości, w której grał znany dziś wirtuoz gitary, Krzysztof Misiak. Podczas swego debiutu scenicznego, początkowo spokojny i  wyluzowany Wojda, pół godziny przed występem zaczął się stresować. Bał się, że zapomni tekstów, więc w kółko je powtarzał. Na scenie wyszło jeszcze gorzej. Pierwszy występ nie wypadł źle – wypadł fatalnie. Na taki stan rzeczy wpłynęły: brak doświadczenia muzyków, słaby sprzęt i animozje płocko-sierpeckie.

Publiczność negatywnie reagowała na muzykę Armii Lalek, a po zakoń-czeniu koncertu o  mało nie doszło do rękoczynów. „Paru miejscowych gi-towców zaczaiło się na nas, coby wyprostować nam kręgosłupy. Najwyraźniej odezwał się w nich kompleks prowincji, choć przyznaję, że ze sceny trochę ich prowokowaliśmy”, wspomina wokalista. Na szczęście ktoś ostrzegł chłopaków z Płocka, a ci dyskretnie ewakuowali się na dworzec PKP. Do domów dotarli cali i zdrowi, choć z poczuciem beznadziei, a Wojtek o swoim debiucie chciał jak najszybciej zapomnieć.

Ten pierwszy występ Armii Lalek przypadł w  szóstą rocznicę śmierci Sida Viciousa, legendarnego basisty Sex Pistols, w czym Wojtek widzi zrzą-dzenie losu. Nikt z młodych płocczan nie przypuszczał jednak, że występ w Sierpcu okaże się jedynym w ich historii, a sam zespół przestanie istnieć kilkanaście dni później. W środę 13 lutego 1985 roku basista Mariusz Pia-secki popełnił samobójstwo. Do tej pory nikt nie wie, jakie były przyczy-ny. Koledzy wspominają, że Mariusz nie pił alkoholu i  był ostoją spoko-ju. Właśnie on nauczył Wojtka słuchać Joy Division. „Dopiero rozmowy z  Mariuszem sprawiły, że spojrzałem na nich inaczej”, twierdzi. Piasecki fanatycznie uwielbiał Joy Division, a w przerwach między próbami opowia-dał o tekstach i klimacie ich muzyki, o życiu i samobójstwie Iana Curtisa. Mariusz powiesił się, słuchając swojego ulubionego zespołu. Tym samym Armia Lalek przeszła do historii.

Śmierć kolegi załamała Wojtka. Aby odreagować tragedię, postanowił przywrócić do życia Dada AK. „Obawiałem się, że jeśli natychmiast czymś się nie zajmę, to w porywie emocji również mogę sobie zrobić coś złego”, zdradza. W  składzie zabrakło Bugaja, który zrezygnował z  grania. Pojawił się nato-miast gitarzysta Jarek Lipczyński, przy perkusji zasiadł Knap, a ponadto znani

Page 24: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

24

z pierwszego składu Dady Piotrowie: Goczyński (gitara) i Grodecki (bas) oraz Zbyszek Bartuś (klawisze).

Zespół pograł zaledwie miesiąc i wystąpił dwukrotnie w auli Jagiellonki – z okazji Dnia Kobiet oraz w Dniu Wagarowicza. Podczas pierwszego z nich zestresowany występem Knap upił się… setką starowinu lubuskiego (przypo-minającego smakiem żołądkową gorzką). „Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem człowieka, który totalnie upił się taką ilością alkoholu”, opowiada Wojtek. Publiczność miała wielki ubaw, lecz Markowi wcale nie było do śmiechu. Nie dość, że koledzy wnieśli go na scenę podczas przemówienia dyrektora, to wstawiony perkusista zaraz na początku zapragnął zagrać obłędną (oczywiście w swoim mniemaniu) solówkę, po czym z hukiem spadł z krzesełka. Wojtko-wi żal się zrobiło napoczętego starowinu i jeszcze przed koncertem dopił go do końca, więc występ pamięta jak przez mgłę. „Wyszła z tego niezła afera, bo następnego dnia wezwano nas na dywanik, a dyrektor zarzucił nam, że graliśmy pijani”, śmieje się Zbyszek, który jako przewodniczący samorządu uczniowskiego miał dobre układy z  dyrekcją szkoły. Aby ratować sytuację, szedł w zaparte: „Jako przewodniczący daję uroczyste słowo, że to nieprawda. Byliśmy po prostu podekscytowani koncertem”. Taka deklaracja na szczęście zamknęła temat. Wojtek miał przecież za dwa miesiące zdawać maturę.

Drugi koncert Knap i Wojda zagrali zupełnie na trzeźwo, ale tym razem punkowego etosu bronili Goczyński i Grodecki, wypijając „co nieco”, a po-tem szalejąc na scenie. „Basista Piotrek Grodecki przez cały koncert robił niezły show, podskakiwał, wyginał się jak rasowy rockowiec. Problem polegał na tym, że już w pierwszym kawałku wypiął sobie kabel ze wzmacniacza i do końca grał całkowicie »bezdźwięcznie«. Odkryliśmy to już po występie, oglą-dając zdjęcia i  słuchając nagrań”, śmieje się wokalista. Podczas obu koncer-tów Dada AK wykonała kilka autorskich piosenek do tekstów Jarka Lipczyń-skiego, jak choćby 8 marca czy Wojsko inspirowane kawałkiem Idą żołnierze T.Love Alternative. Zresztą na setliście znalazła się również przeróbka Garażu wykonywanego przez zespół Muńka.

W maju 1985 roku Wojda, Bartuś i Lipczyński zdali maturę i rozjechali się na studia, a Dada AK definitywnie przestała istnieć. Wojtek zaczął studiować historię na Uniwersytecie Warszawskim, Lipczyński dostał się na warszaw-ską Akademię Medyczną, a Bartuś wybrał Uniwersytet Śląski w Katowicach

Page 25: Farben Lehre. Bez pokory

GARAŻÓWKA

25

i  kierunek dziennikarski. Knap pozostał w  Płocku, aby kończyć liceum, a Grodecki i Goczyński przestali grać i kontakt z nimi się urwał.

Wojtek wybrał historię, ponieważ w  ogólniaku nie sprawiała mu ona większego kłopotu, a  do tego bardzo lubił ten przedmiot. Na egzaminach wstępnych zabrakło mu jednego punktu, lecz mógł studiować w ramach Stu-denckiego Hufca Pracy, czyli musiał zameldować się na uczelni już we wrze-śniu i przez cały rok akademicki, codziennie, pracować fizycznie na rzecz Uni-wersytetu. Rzecz jasna musiał się też uczyć – od października uczęszczał na wybrane zajęcia, a na studia dzienne został przeniesiony po dwóch semestrach, gdy zaliczył wymagane przedmioty. Organizacja Studenckiego Hufca Pracy była dobrze przemyślaną akcją, bowiem studenci sprzątali teren Uniwersytetu, grabili liście, przycinali krzewy, odśnieżali i tym podobne. Oczywiście wszyst-ko za darmo, za to wieczorami, po zajęciach i po pracy, Wojtek poznawał inną stronę stolicy, regularnie chodząc na koncerty i giełdy płytowe do Remontu czy Hybryd, a także ostro imprezując tu i ówdzie. Jedno było pewne – nie nudził się w Warszawie.

Zamieszkał na Pradze, w  akademiku przy ulicy Kickiego. Na słynnym Kicu życie towarzyskie kwitło, alkohol lał się strumieniami, a jeśli studenci czymś naprawdę się nie przejmowali, to nauką. Lata 80. były okresem gdy

„wieczni studenci” stali się normalnym zjawiskiem na większości polskich uczelni. Niewielu miało skonkretyzowane plany na przyszłość, żyło się z dnia na dzień. W akademiku Wojtek spotkał znajomych z Płocka, czyli Pawła No-waka i Witka Rogowieckiego. Poznał też kolejnych – rozrywkowego Jurka

„Sułka” Sułkowskiego oraz uciekiniera z wojska – Andrzeja „Legię” Staszew-skiego, któremu sam Kazik Staszewski dedykował utwór Totalna militaryzacja. Trzy miesiące po wprowadzeniu się do akademika, na jednej z imprez, Wojtek poznał Muńka Staszczyka, wówczas studenta polonistyki i wokalistę T.Love Alternative, zespołu coraz bardziej znanego w kręgach alternatywnych. Ich piosenki grała wtedy Rozgłośnia Harcerska i zaczęli pojawiać się na antenie Trójki, więc Wojtek był dumny z  tej znajomości. Z kolei Muniek czuł, że jest dla Wojdy kimś istotnym. „Wiem, że miał do mnie respekt – wspomi-na Staszczyk. – Z drugiej jednak strony, ja nie budowałem żadnej bariery”. Bywało, że podczas licznych imprez rozmawiali o polskich i zachodnich ze-społach, choć nie tylko o tym. „Wojtek kochał dyskutować, zawsze posiadał

Page 26: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

26

swoje zdanie i był przekonany, że ma rację. Miał temperament polityka. Nie gracza, nie cwaniaka, ale kogoś, kogo interesuje dyskusja na argumenty. To mu zostało do dziś”, wspomina ze śmiechem Muniek.

Alternatywna Warszawa wciągnęła Wojtka i pierwszy rok studiów minął mu bardzo szybko. Pracował wytrwale na rzecz Uniwersytetu, zaliczył wszyst-kie egzaminy, jednak zaczęło mu czegoś brakować – grania. Myśli przeszły w czyny w sierpniu 1986 roku. Wszystko zaczęło się od ryb. Wędkowanie uspokajało go – więc już w dzieciństwie często spędzał wakacje nad wodą,

„mocząc kija”, najchętniej w Karnitach, niedaleko Ostródy. Wtedy również tam pojechał i siedząc z wędką w dłoniach, obmyślał plan powołania nowego bandu. Ale z kim miałby grać? Mieszkając w Warszawie, nie trafił na ludzi, z którymi chciałby założyć zespół, a poprzedni skład już dawno się „rozszedł”. Bartuś studiował w Katowicach, Lipczyński zajęty był nauką na – uważanej za bardzo wymagającą – Akademii Medycznej i nie w głowie było mu granie. Grodecki i Goczyński również nie przejawiali ochoty na współpracę. Tylko Knap był chętny, więc po powrocie z Karnit obaj spotkali się w mieszkaniu Marka i przystąpili do wymyślania nazwy. Wojtek przyniósł kartkę z kilkoma pomysłami, pamiętającymi jeszcze czasy liceum i  nudne lekcje języka pol-skiego. Część propozycji, na przykład Deutsche Kameraden (odniesienie do członków niemieckich ziomkostw) i Polnische Wirtschaft (pogardliwe okre-ślenie polskiej gospodarki) odpadły jako zbyt radykalne. Na tapecie pojawiła się też nazwa S’extrema, nawiązująca do seksu, Sex Pistols i politycznej eks-tremy. Ostatecznie wybór padł na Farbenlehre, a  raczej na zmodyfikowaną wersję, czyli Farben Lehre – określenie, które pojawiło się w drugim rozdziale poematu dygresyjnego Kwiaty polskie Juliana Tuwima:

Dziesiątka jest niebiesko-biała,Dwójka czerwienią fabryk pała,

W drukarni znad zecerskiej kasztyRumieńcem płonie chuda twarz,

A kolor jego jest ceglasty –– I całą »Farbenlehre« masz.

Page 27: Farben Lehre. Bez pokory

GARAŻÓWKA

27

Ale „Farbenlehre” zaistniało nie tylko w literaturze. Johann Wolfgang Goethe wykorzystał pojęcie w  pracach naukowych z  fizyki. „Farbenlehre” to także zabawki optyczne dla dzieci, znane u nas w latach 70. jako popularne kalej-doskopy.

Wojdzie zależało, aby nazwa kapeli była prowokacyjna. Z  podobnego założenia kilka lat wcześniej wychodził lider wrocławskiego Klausa Mitffo-cha – Lech Janerka, opowiadający w wywiadach, że zespół jest utrzymywany przez niemieckie ziomkostwa. Jeszcze dziś takie wypowiedzi wzbudzałyby kontrowersje, a cóż mówić o początku lat 80., kiedy echo II wojny światowej wciąż odbijało się od ścian polskich domostw. Oczywiście deklaracje Janerki okazały się po prostu przejawem jego przewrotnego poczucia humoru, a dla Wojtka Klaus Mitffoch, którego muzykę bardzo lubił, nie stanowił inspiracji przy wyborze niemieckiej nazwy. Ważniejsza była jej tajemniczość. „Nauka o barwach – to dawało otwarte pole do działania, uruchamiało wyobraźnię”, wyjaśnia.

Nazwa została wybrana, ale wciąż brakowało muzyków. Wtedy Wojtek przypomniał sobie o zespole Gwiazdy Rewolucji, na którego próbach bywał. Zadzwonił do Roberta „Chabosia” Chabowskiego, grającego tam na bębnach, po czym umówili się na piwo. Podczas rozmowy okazało się, że Robert jest również gitarzystą, a zapytany o basistę, od razu wskazał na Piotrka „Koko-sza” Kokoszczyńskiego, także z Gwiazd Rewolucji. Kilka dni później spotkali się we czterech i w ten sposób zespół Farben Lehre rozpoczął swoją działal-ność – był koniec sierpnia 1986 roku. Osobą, którą Wojtek znał najsłabiej, był Piotrek, bo mimo że wcześniej parokrotnie się spotkali, nigdy ze sobą nie rozmawiali. „Dopiero później, gdy widzieliśmy się we czwórkę odezwał się ze dwa razy, mówiąc »dzień dobry« i »do następnego« – wspomina ze śmiechem Wojtek. – Był skromny i generalnie mało mówił. Wyglądał trochę jak Limahl z Kajagoogoo, tyle że z ciemnymi włosami”. Chabowski z kolei nosił kręcone włosy, a twarz ukrywał za bujną grzywką. Jego znakiem rozpoznawczym była wytarta kurtka jeansowa i dekatyzowane spodnie. Nie wyglądał jak punkroc-kowiec, raczej jak stały bywalec dyskotek.

Pierwsza próba odbyła się w mieszkaniu Kokosza. Marek, który grał wte-dy na poduszkach, doskonale pamięta ten dzień. Jego zainteresowanie przy-kuł przede wszystkim Kokoszczyński. „Grał wyraziście, a  to mi się bardzo

Page 28: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

28

podobało”, wyjaśnia. Po kilku domowych spotkaniach, zespół przeniósł się do auli Jagiellonki. Okazało się, że nowym dyrektorem szkoły został Tomasz Klicki, dawny polonista Wojtka, który nie miał nic przeciwko temu, by grupa jego byłego ucznia regularnie próbowała w  liceum. Muzycy mieli do dys-pozycji szkolny sprzęt, czyli wzmacniacz Eltron, gitary Jola 2  i  Defil oraz kilka mikrofonów firmy Tonsil. Sami przynosili bas Musima (przywieziony przez Wojtka z NRD), a także prymitywną perkusję, z kotłem wykonanym samodzielnie przez Marka: „Składał się ze zrolowanej płyty pleksi, na którą nałożyłem ramę, buchniętą z domu kultury. Na to z kolei założyłem mem-branę, która przy naciągnięciu odkształcała się. Próbowałem temu zaradzić, wkładając do środka złamaną pałkę perkusyjną, ale z  kiepskim skutkiem”. W zestawie Marka znajdowała się też stopa, przywieziona z ZSRR, i pęknię-ty talerz wprost z NRD. „Radość z grania była nieporównywalna z niczym innym. Wtedy o wiele bardziej wolałem iść na próbę niż na randkę z panną”, zapewnia Wojda. Cały zespół od początku marzył o koncertowaniu. „Chcieli-śmy, aby ludzie nas oglądali, żeby przychodziły dziewczyny”, wspomina Knap. Tymczasem na próby wpadali koledzy punkowcy i choć, jak twierdzi bębniarz, nigdy nie identyfikował się z tym ruchem, to: „Akceptacja chociaż jednego prawdziwego punka była dla mnie bardzo istotna”.

Mimo że zespół spotykał się tylko w weekendy, marzenie o koncertowaniu spełniło się szybko. Pierwszy występ odbył się już pięć tygodni po powstaniu grupy. Farben Lehre otrzymali propozycję zagrania w  rodzimej Jagiellonce, a Marek specjalnie na tę okazję zaprojektował logo, które do dziś jest jednym ze znaków rozpoznawczych kapeli.

Nadszedł poniedziałek, 13  października 1986  roku. W  auli Jagiellonki odbywały się obchody Dnia Edukacji Narodowej, czyli popularny Dzień Na-uczyciela. Co prawda przypada on na 14 października, ale dyrekcja zdecydo-wała, że uroczysta akademia odbędzie się dzień wcześniej. W auli znalazło się około 200 galowo ubranych uczniów i nauczycieli, akademia jak zwykle była nadęta, z recytacją wierszy i przemówieniem dyrektora. Po zakończeniu części oficjalnej na małą szkolną scenkę weszło czterech młodzieńców, wyglądem niepasujących do uroczystości. Prawie każdy, zamiast białej koszuli, zapra-sowanych spodni i  eleganckich butów, miał na sobie porozciągany T-shirt, jeansy i  trampki. Jedynie Wojtek wyłamał się z  tego stylu, ubierając się na

Page 29: Farben Lehre. Bez pokory

GARAŻÓWKA

29

czarno w koszulę z długim rękawem, spodnie z szarymi szelkami i czarne pół-buty. Grono pedagogiczne patrzyło na to ze sporą rezerwą, szepcząc między sobą. Zespół ustawił sprzęt i wniósł instrumenty. Uczniom spodobała się ta odmiana, wreszcie coś się działo, a nudna atmosfera akademii została złamana przez koncert rockowy, więc spontanicznie zaczęli klaskać.

„Nazywamy się Farben Lehre”, krzyknął Wojtek, a muzycy ostro weszli w Pod prąd z repertuaru KSU: „Nie próbuj nigdy iść pod prąd / Nie próbuj nigdy szukać przyczyn / Z  szeregu nie wyłamuj się / Bo jesteś niczym, ni-czym…”. Wśród nauczycieli dało się wyczuć podenerwowanie. Jako drugi numer poszło Wychowanie z  repertuaru T.Love Alternative, na którym, we-dług umowy z dyrektorem, mieli zakończyć. Jednak Wojtek zmienił zdanie. W  końcu nie po to przygotowali dziewięć utworów, aby zejść po dwóch. Dlatego po ostatnim dźwięku Wychowania oświadczył spokojnym głosem:

„Komu się podoba – może zostać, a komu nie – może wyjść z sali. Nikogo nie można tu trzymać na siłę…”. Miało to zabrzmieć grzecznie, ale wyszło im-pertynencko, więc większość oburzonych nauczycieli opuściła salę. Koncert trwał w najlepsze, a publiczność mogła usłyszeć kolejne „farbenowe” wersje piosenek popularnych kapel tamtych lat: Kultu (Po co wolność, Kaseta, Total-na militaryzacja, Młodzi warszawiacy) i KSU (Moje oczy) oraz punkrockowy klasyk – Sex Pistols (Submission, do którego polski tekst napisał Zbyszek Bar-tuś). Występ zakończyła Anarchia, wykonana a capella, przeróbka radzieckiej piosenki Podmoskiewskie wieczory, z  prowokacyjnymi słowami Kazika Sta-szewskiego: „Na Wschodzie anarchia, na Zachodzie anarchia / System się pali i wali”.

Dwóch nauczycieli nie opuściło sali: wuefista Sawicki i młody historyk Marek Mroczkowski, który zwierzył się po latach: „Podobała mi się prowo-kacja Wojtka, burzyła nudę i sztampę tych wszystkich szkolnych akademii”. A Gabriel Bugajny, kolega Wojtka, tak wspomina tamten występ: „W tej auli wcześniej odbywały się tylko grzeczne apele. Nagle pojawili się oni i wpro-wadzili masę zamieszania w plan poukładanej akademii. Poczuliśmy powiew świeżości”. Niestety innego zdania byli dyrektor Klicki i niemal całe grono pedagogiczne, przy czym największe kontrowersje wzbudził tekst piosenki Wychowanie, który – jak przyznaje Mroczkowski – wywołał sporo dyskusji w  pokoju nauczycielskim. „System komunistyczny w  Polsce miał być, jak

Page 30: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

mówił towarzysz Stalin, »narodowy w formie, socjalistyczny w treści«, a szko-ła miała kultywować te tradycje  – kontynuuje Mroczkowski.  – Zespół się z  tego wyłamał, a  potem w  pokoju nauczycielskim słyszałem komentarze: »Jak oni mogli?! To atak na ojczyznę ludową«, a przecież Wojtek śpiewał za Muńkiem: »Ojczyznę kochać trzeba i szanować / Nie deptać flagi i nie pluć na godło / Należy też w coś wierzyć i ufać / Ojczyznę kochać i nie pluć na go-dło«”. Kilka dni po występie dyrektor Klicki wezwał Chabowskiego, Knapa i Kokoszczyńskiego do gabinetu, po czym zaproponował, aby nadal ćwiczyli w szkole, z tym że bez Wojdy. Nie zgodzili się. Po latach polonista nie sko-mentował tamtych wydarzeń, zasłaniając się niepamięcią.

W tej sytuacji ekipa musiała szukać nowego pomieszczenia do grania, a ta-kich miejsc nie było w Płocku zbyt wiele. Istniały co prawda dwa domy kul-tury: miejski i spółdzielczy, ale te przyjmowały kapele grające jazz, bluesa czy hard rocka, a o zespołach punkrockowych szefostwa obu placówek nie chciały słyszeć. Po kilku dniach poszukiwań zrezygnowani członkowie Farben Lehre zaadaptowali garaż należący do rodziców Marka, a znajdujący się na płockim osiedlu Skarpa.

Page 31: Farben Lehre. Bez pokory

31

1.4.

POD WIATR

Na pierwszą próbę przyszli już z własnym sprzętem. Wojtek śpiewał do mi-krofonu Tonsil, kupionego wraz z magnetofonem szpulowym ZK 120. Ma-rek miał prymitywną perkusję Polmuz, a Chaboś – świeżo zakupioną od płoc-kiego gitarzysty Tomka Kossakowskiego węgierską podróbkę Fendera, której brzmienie – niestety – w najmniejszym stopniu nie przypominało oryginału. Kokosz grał na pożyczonym od Wojtka basie.

Historia tego instrumentu to osobny temat. Gitara została przywieziona w dwóch częściach. Z Bułgarii. „Żeby uniknąć cła, rozmontowałem gitarę i osobno przewoziłem gryf, a osobno deskę”, śmieje się dzisiaj wokalista. Aby to wszystko w ogóle jakoś brzmiało, potrzebowali wzmacniaczy. Wojtek, któ-ry nieźle zarabiał w spółdzielni studenckiej, najpierw kupił w sklepie muzycz-nym pięciokanałowego eltrona, a następnie od kapeli weselnej wyrwał drugi, dwukanałowy wzmacniacz tej firmy. To wystarczyło do nagłośnienia wokalu i gitar. „Dla nas ten sprzęt był wtedy jedyną szansą na przetrwanie – wspo-mina frontman. – Myślę, że taki eltron do dziś wywołuje łezkę w oku wśród muzyków grających w tamtych czasach”.

Każda próba związana była z  pewnym rytuałem. Najpierw musieli wy-pchnąć na zewnątrz zastavę 1100, należącą do ojca Marka Knapa. Musieli, bo z tyłu za samochodem stała perkusja, a obok niej wzmacniacze. W dodatku na środku garażu znajdował się… kanał. „Chłopaki musiały uważać, żeby w czasie gry nie wpaść do środka”, żartuje Marek. Jego bębny stały w samym rogu. „Aby się nie rozjeżdżały”, jak mówi. Garaż oświetlała lampa jarzenio-wa, a wewnątrz było tylko jedno gniazdko, w którym notorycznie wysiadało

Page 32: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

32

napięcie. Zamiast bezpieczników chłopcy używali drutów lub gwoździ. Na szczęście nigdy nie doszło do zwarcia.

Dziewicza, garażowa próba odbyła się w  czwartek, 24  października 1986  roku, a  pierwszym utworem wykonanym w  nowym miejscu był Ga-raż T.Love Alternative, ale z pewną istotną zmianą. By podkreślić niedawne wyrzucenie zespołu z Jagiellonki, Wojtek przerobił dwa wersy piosenki. Po-czątkowo śpiewał, że „Nadszedł taki czas, komuna chce zniszczyć nas” – by na koniec cała czwórka wykrzyczała: „A my schodzimy do garażu, ze szkoły”. Tymczasem siła ducha młodych muzyków miała już niebawem zostać wy-stawiona na próbę. Nadchodziła zima, tego roku wyjątkowo mroźna, która później okazała się jedną z najsroższych w XX wieku!

W styczniu temperatury spadały do 30  stopni poniżej zera! Oczywiście również śnieg sypał obficie. Wtedy rytuał został wzbogacony o kolejne czyn-ności  – wpierw musieli odśnieżyć podjazd, co zajmowało około 40 minut, następnie otworzyć wciąż zamarzający zamek. Próby jego sforsowania nie-jednokrotnie trwały po kilkanaście minut! Potem zaczynali grać. Wnętrze ogrzewali farelką, co chwila wysadzającą bezpieczniki. „Od mrozu kostniały nam ręce. Zdarzały się takie próby, na których gitarzysta zrywał pięć strun. Graliśmy w czapkach, kożuchach, rękawiczkach, zupełnie, jakbyśmy miesz-kali w jakimś baraku na Syberii”, śmieje się dzisiaj frontman Farben Lehre.

Jednak zdaniem Marka w garażowej scenerii najtrudniej odnajdywał się właśnie Wojtek: „Mam wrażenie, że najbardziej się męczył, bo był wokalistą. Śpiewanie w temperaturze ujemnej nie należy do przyjemnych”.

W połowie stycznia Marek z rodzicami wyjechał na ferie zimowe i wtedy reszta zespołu przeniosła się z próbami do mieszkania Wojtka – posiadacza

„wolnej chaty” na najbliższe dwa tygodnie. Przynajmniej przez ten czas miało być cieplej…

Wojtkowi „okres garażowy” kojarzy się też z notorycznym spóźnianiem się Marka – czyli akurat tego, który miał przynosić klucze do garażu. Jesienią czy wiosną można było wytrzymać i poczekać, ale podczas mroźnej zimy było to naprawdę denerwujące. Pewnego razu Marek totalnie przegiął, spóźniając się trzy godziny! A gdy się pojawił, ze stoickim spokojem oznajmił, że… pło-nął. „Chciałem zagotować wodę na herbatę, podpaliłem gaz i zapaliła mi się piżama”, powiedział osłupiałym kolegom. „Trzy godziny się paliłeś?”, zapytał

Page 33: Farben Lehre. Bez pokory

GARAŻÓWKA

33

wkurzony Wojtek. „Nie, tylko pięć minut, ale potem musiałem dojść do sie-bie”, wyjaśnił Marek.

„Było bardzo ciężko, ale konsekwentnie powtarzaliśmy sobie: »Co tam ko-muna, co tam jakieś trudności. Damy radę! Mamy swój garaż, sprzęt i będzie-my robić to, co nam się podoba«” – tak Wojtek podsumowuje po latach próby w  garażu. A  Marek dorzuca: „My byliśmy takim prawdziwym garażowym bandem, nie graliśmy genialnych kawałków, brakowało nam charyzmy, ale świetnie wpasowaliśmy się w klimat, mieliśmy charakter”.

Wokalista przetrwanie tamtej zimy uznaje jako jeden z największych suk-cesów Farben Lehre. „Jest takie stare powiedzenie: »Nie zna życia, kto nie służył w marynarce«. Ja sparafrazuję tę sentencję i powiem: »Nie zna życia muzyka punkrockowego, kto nie pograł w  zimnym garażu«. Dzięki temu doświadczeniu jesteśmy kapelą, która może przyjąć wiele ciosów”, przyznaje Wojtek. I zastanawia się: „Gdybyśmy zostali w Jagiellonce, to kto wie? Może skończylibyśmy jako szkolna kapela, która gra na akademiach?”. Jego zda-niem to właśnie w garażu rodził się Farbenowy charakter. Stali się zadziorni, uparci i bezkompromisowi. Dekadę później owo doświadczenie znalazło uj-ście w tekście utworu Garażówka: „Szkoła, dom, potem garaż – ciężka zima, trudna sprawa / Palce, druty, struny z gumy – ciepła czapka i zimowe buty / Wszystko to jeden fajans, więc wybrałem garaż”.

Po dwóch miesiącach grania Wojtek, będąc pod wpływem twórczości Tal-king Heads, postanowił poszerzyć instrumentarium o gitarę akustyczną. I miał nawet kandydata na pudło – starego dobrego znajomego Pawła Nowaka. Pod-czas jednej z imprez na Kicu zaproponował mu granie, Paweł zgodził się, a po-tem dojeżdżał do Płocka na weekendowe próby. „Do dziś nie wiem, czemu zabrakło go w składzie Armii Lalek”, zastanawia się Wojtek. Wtedy właśnie postanowił naprawić swój błąd, szczególnie że uważał Pawła „za gościa wyjąt-kowo utalentowanego, zarówno wokalnie, jak i poetycko”.

W grudniu 1986 roku Farben Lehre zgłosili się na przegląd rockowy do Spółdzielczego Domu Kultury. Jednym z utworów usłyszanych ze sceny była Wolność Kultu, która wywołała poruszenie wśród publiczności. „Śpiewając: »Wolność, po co wam wolność / Macie przecież telewizję«, miałem wraże-nie, że niektórym opadły szczęki”, wspomina wokalista. Co ciekawe, mało kto z  publiczności wiedział, że to piosenka zespołu Kazika Staszewskiego,

Page 34: Farben Lehre. Bez pokory

BEZ POKORY. FARBEN LEHRE

34

większość wzięła ją za numer Farben Lehre! „Oni słuchali głównie heavy me-talu lub jazzu i nie znali Kultu, KSU czy T.Love Alternative. Byli święcie prze-konani, że to nasze kompozycje”, śmieje się dziś Wojtek. Tego wieczoru w sali SDK dominował właśnie heavy metal, a jego fani, dla których jedną z najważ-niejszych rzeczy jest biegłość w grze na instrumentach, niezbyt dobrze ocenili występ Farbenów. „Mówili, że w tym, co gramy, nie ma muzyki – wspomina Marek Knap. – Gadali w kółko o technice, a nie o emocjach i energii. Dla mnie właśnie te czynniki są niezbędne w muzyce”. Słabą notę za występ Wojt-ka i spółki wystawił też Krzysztof Misiak, wówczas gitarzysta płockiej grupy Rybie Łości. „Nie było to doskonałe, zresztą do dziś trudno powiedzieć, aby umieli grać”, mówi szczerze. I dodaje: „Wojda skakał na scenie i ludziom po-dobała się taka energia, a to chyba jest najważniejsze”. Po koncercie, bardzo ciepło przyjętym przez publikę, do chłopaków podszedł basista Rybich Łości, Mariusz Sokołowski, i pogratulował im, a niecałe dwa tygodnie później poży-czył Kokoszowi gitarę basową na kolejny koncert.

Po kilku dniach Farbeni znów zawitali do SDK-u, tym razem, aby wy-startować w  eliminacjach do Ogólnopolskiego Młodzieżowego Przeglądu Piosenki (OMPP). Organizował go miejscowy oddział Związku Socjalistycz-nej Młodzieży Polskiej. Zresztą sam konkurs był wielostopniowy – najpierw odbywały się lokalne eliminacje, potem finał regionalny, ogólnopolski, aż w końcu najlepsi wykonawcy mogli się pokazać całej Polsce podczas festiwalu w Opolu. Przegląd odbywał się od 1982 roku, a wśród laureatów byli między innymi Klaus Mitffoch, Azyl P, a Dezerter (jeszcze jako SS-20) wygrał tam sesję nagraniową, wydaną później na legendarnej epce. Oczywiście występ w Opolu dla jednych był szczytem marzeń, a dla innych symbolem obciachu.

„OMPP traktowaliśmy jako szansę kolejnego występu, nic więcej – zaznacza Wojtek. – Okazji do grania mieliśmy tak niewiele, że nie w głowie nam było wybrzydzanie”. Właśnie w  związku z  tym konkursem zespół przygotował swoją pierwszą autorską piosenkę noszącą tytuł Nowa ziemia, a Wojtek opisy-wał w niej rodzinny Płock. Po kilku miesiącach utwór został przemianowany na Miasto, a parę lat później, po radykalnej korekcie tekstu, na Zatrute miasto, i pod tym tytułem należy go szukać na płycie My maszyny. Co ciekawe, tytuł Nowa ziemia ponownie zaistniał w twórczości Farben Lehre pół roku później,

Page 35: Farben Lehre. Bez pokory

GARAŻÓWKA

ale nowa piosenka do tekstu Pawła Nowaka nie miała nic wspólnego z pier-wotną wersją.

Podczas eliminacji do OMPP każda grupa musiała zaprezentować dwa kawałki, a Farbenom udało się zagrać… osiem. Gdy kończyli drugi utwór konkursowy – Pod prąd z repertuaru KSU – jury poszło obradować, a Wojtek i spółka postanowili zostać na scenie i grać dalej. Komisja nie doceniła jednak ich występu i do kolejnego etapu zakwalifikowano inne zespoły. „Jurorzy od początku nie traktowali nas poważnie, złośliwie przekręcając nazwę kapeli. Zagraliśmy naprawdę nieźle i  taki werdykt odebraliśmy jako krzywdzący”, twierdzi wokalista. Obiektywnie trzeba jednak przyznać, że był to dopiero ich piąty występ i droga do perfekcji była jeszcze daleka. Poza tym zespół wciąż opierał swoje koncerty na cudzym repertuarze.

Page 36: Farben Lehre. Bez pokory

Wojciech Wojda. Płock, wakacje 1984Identyfikator uczestnika festiwalu w Jarocinie. 1983

Pierwsze zdjęcie Farben Lehre. Od lewej: Robert Chabowski, Piotr Kokoszczyński, Wojciech Wojda, Marek Knap. Płock, 13 października 1986

Farben Lehre wiosną 1988. Górny rząd (od lewej): Piotr Bartuś, Robert Chabowski, Bogdan Pawłowski. Dolny rząd (od lewej): Wojciech Wojda, Piotr Kokoszczyński

Page 37: Farben Lehre. Bez pokory

1. Od lewej: Piotr Kokoszczyński, Wojciech Wojda. Jarocin 1987

2. Od lewej: Krzysiek Sieczkowski, Bogdan Kiciński, Wojciech Wojda, Robert Chabowski, Piotr Kokoszczyński. Warszawa, maj 1991

3. Strajk. Od lewej: Paweł Hajnowski, Konrad Wojda, Mariusz Zalewski, Artur Lubiński. Płock, wiosna 1992

4. Farben Lehre & Strajk – impreza po koncercie. Na zdjęciu: FL: Wojciech Wojda, Piotr Kokoszczyński, Bogdan Kiciński, Adam Mikołajewski. Strajk: Konrad Wojda, Mariusz Zalewski, Artek Lubiński, Paweł Hajnowski i organizator Leszek Wojtaszak. Łuków, luty 1993

1 2

3

4

Page 38: Farben Lehre. Bez pokory

Koniec fragmentu.

Zapraszamy do księgarń i na www.labotiga.pl